Mówią, że jest taki gatunek filmowy jak “netflix movie”. I choć produkcje własne Netflixa potrafią pozytywnie zaskoczyć (szczególnie jeśli chodzi o seriale, np. Stranger Things, Marvel’s The Punisher czy Sex Education) to jednak jeśli chodzi o pełne metraże chyba faktycznie nie udają się one najlepiej. Kolejnym przykładem zmarnowanego potencjału będzie niestety film “Polar” z Mads Mikkelsen w roli głównej.

Cała historia i pretekstowa fabuła nie byłaby taka zła gdyby nie to, że film nieumiejętnie balansuje między poważnym “revenge movie” a totalnie cringe’owym (no właśnie czym?). Przemoc jest tu całkiem efektowna ale nie służy tak naprawdę niczemu. Pan Blut, arcyłotr grany przez Matta Lucasa jest tak żałosny, że szkoda słów. Katheryn Winnick też tu jest tak żeby być…

Mads MIkkelsen doskonale się sprawdza w roli podstarzałego zabójcy. Gdyby tylko scenarzysta i reżyser postarali się bardziej to byłby to film kultowy. A tak próbuje być śmieszny tam gdzie nie trzeba. Trochę klimatów Tarantino, które tu są kompletnie z dupy no i wymuszone i pospieszone zakończenie sprawia, że “Polar” to straszny bałagan. Oczywiście ma swoje momenty i ogólnie ogląda się to dobrze (jeśli przymkniecie oko na liczne głupie sytuacje) ale to taki film na raz. Zakończenie jest otwarte więc można pokusić się o kontynuację. Ale taka będzie miała sens tylko jako twarde R. Jak nie to lepiej sobie darować. Może następnym razem się uda Netflixowi?