Krótko po wybuchu reaktora nr 4, podobnie jak ponad 18 milionów dzieciom w Polsce Ludowej, podano mi płyn Lugola. Nie mogę tego oczywiście pamiętać, miałem wtedy 2 latka, ale ponoć tak mi posmakowało, że chciałem dokładkę… Ta akcja, zorganizowana wbrew zapewnieniom Sowietów o nieszkodliwości promienia po “awarii” w Czarnobylu, to rzadki przykład na to, że państwo polskie potrafiło czasem zadbać o swoich obywateli. Wielu obywateli dzisiejszej Ukrainy nie miało takiego “szczęścia”.
Oczywiście nie mogę pamiętać tego napięcia i niepokoju jakie towarzyszyły doniesieniom (a raczej ich braku) oraz plotkom wokół wydarzeń w Czarnobylu. Dzięki HBO mogłem jednak sobie to wyobrazić aż za dobrze. “Czarnobyl”, jeśli jeszcze jakimś cudem go nie widzieliście, to nakręcony ze sporym rozmachem mini-serial, który świetnie pokazuje skalę niewiedzy i ignorancji władz radzieckich wobec katastrofy z 26 kwietnia 1986 roku. Arogancja władzy i jej błędne decyzje w godzinach tuż po katastrofie stają się równie niebezpieczne co promieniowanie wystrzeliwane ze zniszczonego reaktora. Bo w końcu 3,6 R to “nie do końca dobrze, ale też nie tak całkiem źle” prawda? Błędy Anatolija Diatłowa, Wiktora Briuchanowa czy wreszcie Anatolija Fomina zostaną jednak ostatecznie dostrzeżone. W pokazowym “procesie czarnobylskim” w rok po katastrofie cała trójka usłyszy wyroki. Oczywiście, jak dobitnie pokazuje to serial Craiga Manzina i Johana Rencka, ludzie naprawdę odpowiedzialni za stan sowieckiej energetyki jądrowej, m.in. tuszujący awaryjność reaktorów RBMK nigdy nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Sprawiedliwości nie stanie się zadość. Ofiary idące w dziesiątkach tysięcy (oficjalnie tylko 31 osób poniosło śmierć w wyniku katastrofy w Czarnobylu) nie będą mogły poznać prawdy przez kolejne dekady. Aż do dzisiaj. Naturalnie “taśmy Legasowa” na których oparty jest scenariusz serialu czy wywiad z Diatłowem z połowy lat 90-tych krążyły wśród ludzi chcących poznać prawdę o tamtych wydarzeniach już wcześniej. Wydaje mi się jednak, ze dopiero teraz, dzięki HBO, możemy w pełni poznać skalę czarnobylskiej tragedii.
Jak już pisałem na pierwszy rzut oka uderza rozmach z jakim nakręcono “Czarnobyl”. Ogromne plany, zarówno otwarte jak i zamknięte, odtworzono z niesamowitą pieczołowitością. Świat przedstawiony jest posępny, zamglony, duszny ale też i kolorowy, abstrakcyjny i przesadzony. Sowieckie realia nie są tu oddane karykaturalnie jak w wielu produkcjach zza Oceanu. Tu wszystko jest tak cholernie realne, że aż staje się bliskie. Za bliskie. Oglądając na ekranie Ludmiłę Ignatienko (świetna Jessie Buckley) gdy krząta się po domu czy nawet idzie ulicą mam wrażenie, że jestem tam razem z nią. Że to jest moja ciotka, albo kuzynka, postać ze starych rodzinnych fotografii. Meblościanki, sprzęty domowe, stroje, fryzury – to wszystko w tym serialu wydaje się takie bliskie. Dzięki temu immersja jest niemalże natychmiastowa a każdy dramat bohaterów na ekranie możemy przeżywać mocniej. Tak jakby on dotyczył kogoś bliskiego…
Od czasu, gdy oglądałem “Drogę” z Viggo Mortensenem nic mnie tak nie poruszyło, na ekranie, jak “Czarnobyl”. W dużej mierze, oprócz scenografii, to zasługa fenomenalnej wręcz obsady. Jared Harris grający neurotycznego naukowca Walerija Legasowa czy absolutnie niezwykły Stellan Skarsgard jako Borys Szczerbina kradną uwagę widza gdy tylko pojawiają się na ekranie. Chemia między nimi jest niesamowicie silna. Szczerbina, partyjny aparatczyk, który początkowo drwi sobie z Legasowa, wkrótce przytomnieje i jest wykonawcą koncepcji profesora, które pozwolą ugasić pożar i zmniejszyć skutki katastrofy. Przypłaci to chorobą popromienną i śmiercią. Legasow odbierze sobie życie w dwa lata po wybuchu reaktora nr 4. Od sceny samobójstwa zresztą zaczyna się cała opowieść, która od początku do końca nie daje nadziei. A może jednak? Naiwna ale odpowiedzialna Uljana Chomiuk (w tej roli Emily Watson) symbolizuje grupę naukowców, którzy pracowali w zespole Legasowa. Jej idealistyczne podejście zostaje zderzone z aparatem partyjnym ZSRR. Jej nieoceniona pomoc pozwala dostrzec prawdziwe przyczyny katastrofy i wskazać prawdziwych winnych. I mimo, że nie zostaną oni osądzeni to jednak wymusi to na “winnych” zmianę podejścia do sowieckiej energetyki atomowej przez władze, czego efektem będzie kontrola i modyfikacja w pozostałych elektrowniach wykorzystujących reaktory RBMK.
Niezwykłą atmosferę, żywcem wyjętą z opowiadań H.P. Lovecrafta potęguję muzyka za którą odpowiada Hildur Guðnadóttir (Sicario 2, Joker). Wraz ze zdjęciami tworzy poczucie ciągłego zagrożenia, strachu czy wręcz horroru. Bo “Czarnobyl” to serial, który ogląda się niczym horror. Najpierw następuje “trzęsienie ziemi” a potem napięcie rośnie. I choć znamy, lub domyślamy się, przebiegu fabuły i finału, to odkrywanie kolejnych elementów układanki sprawia dużą satysfakcję widzowi. Końcówka wydaje się nieco pospieszona, brakuje czasu, żeby wszystkie wątki podomykać w pełni, co twórcy próbują nadrobić taką konkluzją przed napisami, ale można na to przymknąć oko. Serial rezonuje już na całym świecie i wywiera niesamowite wrażenie zarówno wśród ludzi dla których sowieckie realia to kompletna egzotyka jak i wśród tych, którzy żyli w marionetkowych państwach ZSRR. I to chyba największa siła tego obrazu. Nie można przejść wobec niego obojętnie. Może nie jest to najlepszy serial telewizyjny świata, choć oceny na IMDB czy Rotten Tomatoes jasno przeczą mojej opinii, to jednak “Czarnobyl” to “telewizja” najwyższej próby. Pozycja obowiązkowa dla każdego kto ceni dobre aktorstwo i produkcję. To też takie odkupienie dla HBO po fatalnym sezonie finałowym “Gry o tron” oraz dowód na to, że dobrze opowiedziana historia, niezależnie jaka, to coś, czego w naszych “ponowoczesnych” czasach nadal potrzebujemy. Obyśmy tego typu “horrory” oglądali tylko na ekranie…